[...] Współczesny świat, każda epoka zresztą ma, jak mówiliśmy, swoje znaki i swoje specyficzne prądy, swoje dynamizmy. I nasz współczesny świat, w którym żyjemy, potęguje nasze słabości, a zły duch, a szatan, ma okazję zademonstrować, zaprezentować różne wartości, towar przez nas pożądany - przez nasze pożądliwości.
I w ten sposób sprzężone z sobą, złączone nasze słabości z pokusą inteligentnej mocy, złej mocy, mogą się stać klęską dla nas... Co szczególnie prezentuje nam szatan w tym naszym współczesnym świecie?
Oto, drodzy, niewątpliwie jasne - przede wszystkim łatwizny, hasło: ułatwiaj sobie życie!
Po co masz utrudniać, ułatwiaj sobie wszędzie i w odzieży, i w zachowaniu, i w mieszkaniu, i w pracy. Ułatwiaj, ułatwiaj, ułatwiaj!...
Oczywiście nie potępiamy ułatwień i usprawnień w dziedzinie techniki. Technika może służyć rozwojowi osobowości człowieka, integracji i ubogacaniu społeczeństwa. Ale jeżeli łatwizny, to hasło, przeniesiemy na teren naszego ducha - to klęska! Właśnie o tym pisze Erich Fromm i wielu innych bardzo odpowiedzialnych współczesnych psychologów i psychiatrów.
Wiktor Frankl tu widzi zagrożenie od strony tego przeniesienia hasła z dziedziny techniki do dziedziny psychiki człowieka, dziedziny jego morale. Fromm szyderczo w jednym z artykułów mówi, że człowiek dzisiaj chce mieć na wszystko pigułkę. Chodzi o dobry humor? Proszę bardzo: pigułka. Chodzi o nastrój jakiejś tęsknoty? - Pigułka. Chodzi o nastrój jakiejś wyjątkowej radości, euforii? Pigułka. Chodzi teraz o sen dobry - pigułka. Chodzi teraz o spotęgowanie siły woli - pigułka. Chodzi teraz o spotęgowanie uczucia miłości? - Pigułka. Guziczki i pigułki! Drodzy, z szyderstwem tak pisze, prawda. Uświadamiacie sobie, nie trzeba wyjaśniać, jakie zagrożenie jest tutaj. Zagrożenie osobowości człowieka. Już nie tylko jego morale, tylko po prostu osoby człowieka. I właśnie ta łatwizna wzywa nas: ułatwiaj sobie życie, po co masz komplikować!
W parze z wezwaniem do łatwizny idzie wezwanie do wygody. Urządzaj się coraz bardziej wygodnie, jeszcze bardziej wygodnie. Jeszcze bardziej wygodnie klęcz, wygodniej siedź, wygodniej mieszkaj, wygodniej pracuj, wygodniej powinieneś jeździć, wygodniej jeść. Wszystko wygodniej! Aż do komfortu, drodzy!
Wygoda. Pokój wyściełany dywanami, puszyste nakrycia, wszystko na swoim miejscu, wygoda, komfort...
Daleko jeszcze nam do komfortu materialnego, ale przecież rozważaliśmy i wiemy, że morale człowieka kształtuje się właściwie w sferze intencjonalnej. Nie tyle faktycznej, ile intencjonalnej. Jeżeli ktoś chce tego komfortu, jeżeli ktoś się fascynuje tym komfortem, jeżeli ktoś do niego dąży, to już właściwie to jest bogacz, jak Jezus powie, jeżeli dla niego komfort, wygoda staje się bożyszczem....
Proszę zauważyć - już to się u nas zaczyna. Zaczyna się w sferze intencjonalnej i już zaczyna się także w sferze faktycznej. Nie chcę osądzać - Pan Bóg osądzi tych ludzi - kapłanów, ale są strasznie nieroztropni. Jeżeli kupi bardzo drogie dwa lub trzy fotele i jeszcze mówi: patrzcie, ładny fotel, prawda? Za bardzo wysoką sumę. A ten młodzieniaszek grzecznie się uśmiecha, ale myśli sobie: mój tata musi pracować trzy miesiące na taki fotel, a ksiądz pokazuje, popisuje się tym fotelem. I tak dalej, moi drodzy...
Ale to zaczyna się w seminarium ta fascynacja, to ukierunkowanie...
Za tym wezwaniem do łatwizny, do wygody, wzywa się także kapłanów i do innych przyjemności, nazwijmy: "tego świata", ponieważ na ogół sądzi się bez wątpienia, że pewne doraźne przyjemności, a nawet i głębsze, daje życie erotyczne, daje życie rodzinne. A więc po co sobie utrudniacie życie wy, duchowni, po co? Po co ten celibat, na co? Chodźcie do nas, wejdźcie w nasz świat, będziecie jednymi z nas. Przeżyjcie miłość, może zawody, ale dużo, dużo tej przyjemności, doznań...
Po co sobie utrudniać życie, prawda?
Jeżeli teraz pójdziemy za wezwaniem tego świata, czy powiedzmy złego ducha przez ten świat, to cóż się dzieje? Od razu, gołym okiem widać - eliminacja Krzyża, zostawienie Krzyża...
I zaraz przychodzi pytanie: czy może być chrześcijaństwo bez Krzyża? Chyba nie.
Zresztą, w ogóle to, co świat obiecuje przez łatwizny, wygodę, komfort i przyjemności, to jest w gruncie rzeczy złuda... To jest iluzja, oszustwo szatańskie, bo to szczęścia nie daje... To jest ewidentne! I nawet nie trzeba rozważać. To jest oszustwo, propaganda złego ducha. Ludzie wpadają i tam szczęścia nie znajdują. Dowodem tego, a właściwie protestem przeciwko temu, są te ruchy młodzieży hipisowskiej... To jest protest, to jest jak jakiś ruch franciszkański. Tylko, niestety, przywódcy nie ma... A może już się narodził? Proszę, to jest protest przeciwko tym łatwiznom i przyjemnościom. Powiecie: ale w dziedzinie czystości żadnych poprawnych wartości tam nie dostrzeżemy. Przepraszam bardzo, słyszeliście pewnie, że jednak z tej piany, z tego szumu, pewnej mody, wyłoniły się dzisiaj wspólnoty, takie parazakonne, gdzie zachowuje się bardzo zdecydowanie także czystość i celibat. Dosłownie. Byłem w Stanach Zjednoczonych i o tym mi mówiono i skądinąd wiem, że takie wspólnoty powstały. W twarz rzucili te wygody i te wszystkie pigułki i te wszystkie erotyczne sztuczki. Rzucili to precz! Won z tą miłością, powiedzieli, która pachnie lizolem. Tak jeden z pisarzy zachodnich właśnie zilustrował, bo doszło do przesytu, do obrzydzenia. A księża i młodzi seminarzyści właśnie nastawiają ucha tym pokusom. Jeżeli pójdą na tą drogę, właściwie - eliminacja Krzyża i właściwie koniec chrześcijaństwa. I zdrada powołania.
Pójdź za Mną! Kto chce iść za Mną niech weźmie krzyż na każdy dzień i zaprze się samego siebie i naśladuje Mnie...
Nam nie można tak twierdzić, że na Zachodzie wszędzie nastąpił upadek, czy wszędzie nastąpiło załamanie chrześcijaństwa. To niektórzy reporterzy trochę przesadzają. Tam można znaleźć piękne, głębokie, zaangażowane gminy chrześcijańskie. Sam miałem szczęście stykać się z takimi gminami. Albo proszę zapytać księdza Mieszały, który był w Kanadzie, gdzie natknął się na naprawdę głębokie wspólnoty chrześcijańskie. Ale uwierzmy także naszym i reporterom i naszym socjologom, którzy rzeczywiście widzą tam pewien upadek. Otóż skąd to idzie? Drodzy, właśnie stąd, że nastąpiła właściwie zdrada Krzyża, zdrada chrześcijaństwa, zdrada powołania. A anima hominis naturaliter christiana, jak mówił jeden z Ojców Kościoła. Dusza ludzka naturalnie jest jakoś chrześcijańska, jakoś spontanicznie zmierza, nachyla się na nie i szuka tego autentycznego chrześcijaństwa, włącznie z Krzyżem, włącznie z cierpieniem... I otóż, jeżeli taka młodzież na Zachodzie nie znajduje tego w parafii, nie znajduje tego w seminariach, to po co będzie szła?
Oczywiście trochę upraszczam tematykę powołania... Ale między innymi i dlatego tam nie idą do seminarium, bo po co? Bo tam właśnie pustka jakaś, nie ma kontemplacji, tylko jest formalizm, gadanie, nabożeństwa jakieś i to jeszcze zubożone. Prawda, jest tam jakieś nabożeństwo, a po za tym pustka... Cóż pociągnie?
Jeszcze w dodatku zamiast religii wprowadzają do seminarium i do tych wspólnot religijnych politykierstwo. Polityka też nie nakarmi duszy człowieka, czy walki frakcyjne, czy partyjne.
Dusza ludzka szuka. Wiadomo czego szuka, Kogo szuka... Jak nie ma kontemplacji, jak nie ma autentycznej modlitwy, jak nie ma tego autentycznego spotkania z Bogiem, jak nie ma Krzyża to po co? Nie idą.
Drodzy przyjaciele, niejeden z was opuściłby Seminarium, gdyby tu były same łatwizny, same jakieś blade nabożeństwa, jeżeli by w ogóle nie było tu jakiejś głębszej treści, to znaczy, żeby nie było Krzyża - to byście powiedzieli: ostatecznie to samo mogę znaleźć gdzie indziej. A nawet pójdę do buddystów i do jehowitów, czy do jakichś innych baptystów.
Otóż, przyjaciele drodzy, to jest dla nas jest groźne!
Tu leży także groźba zaprzepaszczenia także szansy duszpasterskiej w Polsce. Jeślibyśmy odeszli od Krzyża, jeślibyśmy, jak niektórzy, interpretowali Dokument Soborowy o Kościele w świecie współczesnym, że Kościół ma się przystosować do współczesnego życia... W czym ma się przystosować? Czy ma dokonać okrojenia Ewangelii? Czy Chrystus i Ewangelia ma się dostosować do człowieka, czy człowiek do Ewangelii?
No to jest przecież wierutna brednia na tle rozsądku człowieka wierzącego jednak w Chrystusa.
Otóż owszem, Kościół w świecie współczesnym, ale ma przetwarzać ten świat współczesny i w pewnych dziedzinach, oczywiście nieistotnych, adaptować się w metodach, formach działania, ale nie w istotnych rzeczach. Kościół ma się dostosować do znaków ducha? Czy do wszelkich duchów świata? Gdyby to tylko jeden był duch świata, ale tych duchów świata jest niezliczona ilość.
Nie przystosowuje się do duchów świata, tylko duchy świata powinny się przystosować.
My chcemy i musimy, jako wierzący, widząc w Nim wartość, iść za Nim i to za Jezusem Ukrzyżowanym.
My właściwe powinniśmy, jako kapłani, jako adepci do kapłaństwa, dążyć jednak do tego, żeby się niemal utożsamiać z Chrystusem. Ażeby nie tylko mieć prerogatywy prawne, czy jakieś inne alterius Christi - drugiego Chrystusa, ale żeby podnieść także swoje morale, swoje wnętrze do tej godności. Powinniśmy dostosować w jakiejś mierze styl życia do Jezusa.
To nasza orientacja!
Gdy spojrzymy na Niego, a krzyży pełno, w pierwszym rzędzie widzimy Go ogołoconego, ubogiego, strasznie ubogiego, od ubogiej stajni aż do Krzyża.
Ubogi...
Otóż i dla nas ubóstwo nie może być abstrakcją, przynajmniej intencjonalnie. Ale i faktycznie powinniśmy być jednak oddaleni od tych wartości, które mają służyć, a nie którym mamy służyć.
Powinniśmy być ubodzy, owszem i w duchu, ale też uważać i na ubóstwo faktyczne.
Baltazar, wielki teolog współczesny, w swoich rozważaniach mówi, że my trochę zbyt dialektycznie podchodzimy do tego wezwania Jezusa o ubóstwo. My wciąż mówimy o tym ubóstwie w duchu, trzeba trochę (albo i wiele) pomyśleć o tym ubóstwie faktycznym, żeby się trochę do Niego upodobnić.
Pan Jezus był bardzo zmęczony trudem, pracą. I my powinniśmy być jednak zmęczeni, nie za bardzo wypoczęci, nie gładziutcy, jacyś okrąglutcy. Powinniśmy być raczej ładnie wygoleni, ale nie znów jacyś bardzo świeży i pachnący. Jezus był zmęczony...
Jeżeli uważnie czytamy Ewangelię aż wzruszenie ogarnia człowieka, gdy się czyta: cały dzień Jezus pozostawał wśród tego hałaśliwego tłumu... Potem przychodzi wieczór, zamiast spać - idzie się modlić... A w innym miejscu czytamy: spędza krótką noc na śnie, jeszcze ciemno, Apostołowie jeszcze śpią, a On już o wczesnym brzasku poszedł na modlitwę... Jezus zmęczony. Nie żałował Swoich Boskich sił, jak to Droga Krzyżowa nam naocznie ukazuje. Był człowiekiem, był wolny. Od czego wolny?
Ciekawa rzecz, nawet Borys Pasternak, laureat Nagrody Nobla, niedawno zmarły sowiecki pisarz, w książce "Doktor Żywago" podkreśla, że jego przede wszystkim uderza i przekonuje o tym, że Jezus nie był człowiekiem, ta Jego wolność! Wolny był od tradycji, od ciśnienia tego ciasnego patriotyzmu, od ciśnienia warstw czy uprzywilejowanych klas czy też od tych z dołu. Jezus był wolny od strachu, od lęku. Wolny był, aż rzeczywiście ciarki przechodzą, gdy Jezus wczoraj na przykład mówił w Ewangelii do nas, że idzie do Jerozolimy, mimo że Jemu mówiono, że tam Herod czyha na Jego życie; a On mówi, że żaden prorok nie zginął poza Jerozolimą... a więc - Idę do Jerozolimy. Idzie ku czemu? Idzie ku śmierci! Idzie patrząc w twarz śmierci! Idzie tam, nie ucieka, tylko idzie na spotkanie. Pewnie, że przeżywa te ludzkie uczucia także i lęku - jak w Ogrójcu - ale wolny ostatecznie może więcej...
Wolny także od uczuć, może nie tyle od uczuć, ile od więzów rodzinnych.
My często za najwyższą cnotę uważamy te więzi rodzinne z mamą czy z braćmi, czy z siostrami, bo uważamy, że to jest bardzo wysoka cnota. Jeżeli ja jestem bardzo przywiązany do mamy, czy raz po raz jeżdżę do mamy, do siostry czy do brata. Otóż zauważmy, że u Jezusa inna nuta, inny rys rzuca się nam w oczy. Gdy pożegnał Swoją Matkę i wyszedł jako Siewca Dobrej Nowiny na szeroką arenę działania, z dala się trzyma od Matki. A gdy powiedziano Mu, że Matka i krewni i bracia Jego czekają, bo chcą z Nim mówić, pamiętamy, Jezus się rozejrzał po otaczającej Go rzeszy i mówi: Któż jest Moją Matką i bratem? Oto ci, którzy słuchają słowa Bożego i strzegą go.
Był wolny. Oczywiście, na pewno szanował i kochał Matkę, ale nie tym tanim sentymentalizmem, tą więzią krępującą Jego wolność, Jego ręce, Jego nogi, które przemierzały ścieżki i drogi Palestyny. Był wolny. Borys Pasternak widzi w Jezusie właśnie tę wolność, jakiej się nie spostrzega u nikogo. A my? Jak często jesteśmy skrępowani: opinia publiczna, tutaj oko przełożonego, tam znów mama, tam znów brat i siostra, a co gorsze jeszcze, że czasami pozwalamy się skrępować tym uczuciom erotycznym i gotowi czasami jesteśmy poświęcić nasze powołanie.
Dla tej małej miłości porzucając Wielką Miłość! Idziemy czasami ku małemu ojcostwu, ciasnemu, ażeby pozostawić wielkie ojcostwo, wielką rodzinę, wiele dzieci jako duszpasterz i jako przyszły kapłan.
Jezus był autentyczny, Jego słowo i czyn równały się sobie. Słowo i czyn! Nie było tych nożyc, które obserwujemy tak łatwo u nas.
Boże mój, jak daleko nam do tego, żebyśmy to, co głosimy z ambon, potwierdzali czynem. Niestety! Często nawet, jak już wczoraj rozważaliśmy, skłonni jesteśmy do wielomówstwa, do wielkich, szumnych haseł. My jeszcze w sposób bardziej jaskrawy ukazujemy tę rozbieżność między wielkimi hasłami, słowami a między codziennym naszym życiem... To nasza bolączka!
A Jezus był jednolity: słowo i czyn!
I oto, drodzy, te cechy, te bardzo rzucające się w oczy cechy postawy, osobowości i zachowania Jezusa to przecież dla nas wyzwanie. Alter Christus. Powinniśmy realizować to wszystko. Realizować, brzmi to dumnie, ale w każdym razie powinniśmy się orientować na te cechy. I gdzież tam łatwizna? Gdzie tam wygody? Gdzie tam tanie przyjemności? Gdzie tam rozmienianie na drobne miłości? Gdzie? Alter Christus. Tamtędy nasza droga! Kto słyszy z zewnątrz takie wezwanie Jezusa i ku Jezusowi, może powiedzieć: twarda to mowa.
Drodzy przyjaciele, wam tego wyjaśniać nie potrzeba, jakie to płytkie, jakie to taniutkie, przejrzyste szkło. A autentyczne chrześcijaństwo, w które jest wpisany Krzyż, właśnie przynosi to, co możemy w sposób autentyczny nazwać szczęściem, jeszcze tu na ziemi.
To jest paradoksalne. Tego wytłumaczyć nie można. To tylko można przeżyć.
Adam Mickiewicz powiedział kiedyś: Mówisz uszło szczęście i próżno za nim chodzę. Nie uszło, ono cię czeka na krzyżowej drodze... Tak jest. Nawet na Krzyżowej Drodze czeka cię szczęście jeszcze tu na ziemi. Czeka cię pokój i radość, jako "produkt uboczny" tego pójścia za Jezusem. Dosłownie tak. Wszyscy święci, wszyscy wielcy naśladowcy Jezusa byli właśnie pogodni i byli szczęśliwi i to w sposób autentyczny szczęśliwi. Nie była to jakaś tylko zewnętrzna demonstracja.
Któż był bardziej pogodny i radosny jak św. Franciszek z Asyżu? Moi drodzy, a któż był większym naśladowcą Jezusa jak nie św. Franciszek z Asyżu, poza Matką Bożą i Apostołami? Jan Jergensen, nawrócony pod wpływem św. Franciszka uczony duński, w swojej biografii zdecydowanie mówi, że według niego jest to największy naśladowca Jezusa. I jaki był pogodny, jaki wolny, jak kpił sobie z wszelkich związków i powiązań. Jaki był szczęśliwy, jak śpiewał i grał w sposób autentyczny na cześć Pana Boga, jaką jedność czuł ze światem, ze światem wielkim i ze światem małym. Światem roślin, światem ptaków i światem zwierząt. Jaki był szczęśliwy!
Drodzy przyjaciele, otóż gdy nas ogarnia jakiś niepokój i gdy szatan zamąci ten spokój, zamąci światło wokół nas i w nas, wtedy, drodzy, spójrzmy na św. Franciszka. Spójrzmy na ten nów, powtarzam jeszcze raz: na te wielkie żniwa, które nas oczekują. Na tych ludzi, którzy nas oczekują, na te ufne piękne oczy dziecięce, które nas wyglądają, które będą w nas widziały nie zwykłego nauczyciela czy profesora, tylko będą widziały w nas Ojca...
Czasami nawet usłyszymy to słowo "ojciec". Nie brońmy się przed nim, nie o paternalizm tu chodzi. Paternalizm to jest poklepywanie starszych ludzi po ramieniu, mówienie mu "ty" i dyrygowanie. Ale każdy z nas powinien być w jakiejś mierze ojcem i nawet ojcem.
Czeka na nas również młodzież, chociaż pochmurna, chociaż czasami bocząca się, ale czeka na was, drodzy... Na wasz otwarty umysł, ale przede wszystkim na wasze serce. Na dobre, ojcowskie, odpowiedzialne serce.
Na was czekają dziewczęta. Tak jest, czekają... Czekają na dobrych ojców, na dobrych przyjaciół. Nie na tych, którzy chcą wykorzystać ich urok, piękno i sprowadzić je na drogę nieszczęścia, jakiegoś powikłania. Tylko czekają na dobrą radę, na tę przyjaźń autentyczną, chociaż na zewnątrz może surową. Czekają na ojców, nie na kumpli, nie na tych, którzy tylko bawią, na bawidamków, tylko czekają na pogodnych, otwartych, radosnych, mądrych, odpowiedzialnych ojców. Choć młodych, ale ojców. I przyjaciół.
I czekają starcy. I chorzy czekają na was. I czekają ci wątpiący, a może nawet i ateiści: na dobre słowo, na jakieś nowe podejście. Czekają na autentyczną miłość. Jak zobaczą, tak jak w Hiszpanii (o czym ks. Cholewiński nas informował) takiego bezinteresownego księdza, takiego, który w sposób roztropny rozdaje swoje serce, rozdaje siebie, wtedy to będzie argument: a jednak istnieje coś wyższego. To niemożliwe, żeby on tak bezinteresownie siebie rozdawał.
Przyjaciele drodzy, oto wizja naszej przyszłości.
Powtarzam: od czasu do czasu sięgnijcie wzrokiem za horyzont święceń i spójrzcie na te żniwa, na te dojrzewające łany, na których Jezus chce widzieć was, jako wezwanych żniwiarzy. Każdemu warto też, przyjaciele drodzy, spojrzeć i na kres, na odejście stąd.
Może poprosimy do głosu tutaj na chwilę piękną postać Madelain Debrel z książki "Zaufać Bogu". Warto tę książkę czytać i studiować! Błogosławieni czystego serca albowiem oni Boga oglądać będą. Powiedziałeś nam, Panie, że bez tej nieubłaganej czystości nie będziemy mogli Cię widzieć. Odkąd to wiem, pokazuje się nagle, że ją kochamy jak kocha się to, co wiedzie do ukochanego, gdyż naszą miłość do Ciebie niecierpliwią te opóźnienia, które Cię zasłaniają. Te opieszałości odkładające wciąż na jutro spotkanie z Tobą. Wiemy, że czystość rozplącze tysiąc rąk, które czepiają się naszych ramion.
Zauważcie, drodzy, co w podtekście brzmi: Wiemy, że czystość rozplącze tysiąc rąk, które czepiają się naszych ramion, męczą, krępują nas, zatrzymują. Zostań moim...
Nie, kapłan nie może zatrzymać ręki w jej ręce. Może podać i Jezusowi przekazać jej dłoń, ale nie zatrzymać dla siebie. Wiemy, że czystość rozplącze tysiąc rąk, które czepiają się naszych ramion, męczą, krępują nas, zatrzymują, można by powiedzieć: prowokują, czasami proszą, błagają. Ona, ta czystość, miłość, uwalnia od wszelkiego zastoju, od owładnięcia przez cokolwiek. Pozwala pójść wprost do Ciebie. To miłość nagląca, niecierpliwa, władcza, nie znosząca intruzów.
Dlatego ostatnim jej szturmem będzie godzina naszej śmierci. Każe nam wejść do tego pociągu, który uniesie nas poza nas samych. Poprzez szyby wszystkie rzeczy będą nam posyłać znaki pożegnania. Żadna nie zaproponuje nam wspólnej podróży. Wszystkie będą się bały naszego towarzystwa. Wszystkie wydadzą się nam przejściowe, ważne tylko jako etap.
Opuścimy wszystko, wszystko nas opuści, zostaniemy zamknięci w nieodpartym pędzie i będzie się dla nas liczył, i będzie nas obchodził jedynie ostatni obrót kuli, przystanek nagły, skąd się nie odjeżdża, w kraju wieczności przed Bogiem, który nas czeka, przed Bogiem, którego ujrzymy, gdy nas do Niego doprowadzi po cierpliwej czystości życia elementarna czystość śmierci.
Czy to straszne? Wcale nie.
Tak jak ten żołnierz amerykański powiedział: Dziwne, odkąd poznałem i pokochałem Ciebie, nawet śmierci się nie boję...
Tak jest. Do tego nas prowadzi Jezus, jeżeli chcemy iść za Nim...
Fragmenty jednej z nauk rekolekcyjnych wygłoszonych do kleryków w Wyższym Seminarium Duchownym we Wrocławiu w 1976 r.
Teksty wygłoszonych nauk rekolekcyjnych zostały odtworzone z nagrań magnetofonowych i wydane w książce: Aleksander Zienkiewicz: Wzrastać w światłości, Kraków 2000.