CHRYSTUS KAMIENIEM WĘGIELNYM NASZEJ STRUKTURY DUCHOWEJ
Jeżeli mamy zbadać fundamenty swojej struktury duchowej, a tak zobrazowaliśmy nasze zadanie rekolekcyjne, to nie sposób, nie wolno przejść mimo kamienia węgielnego w naszych fundamentach, któremu na imię Jezus Chrystus. Jest to naprawdę kamień węgielny naszej struktury duchowej. Nasza religia nazywa się religią chrześcijańską, a my, ochrzczeni i wierzący w Chrystusa, nazywamy się chrześcijanami. Kim jest dla mnie Chrystus? Może nikim?
Kto otworzy karty Ewangelii, napotka jednoznaczne oświadczenia Chrystusa. Mówił o sobie często, że jest Synem Bożym. Mówił także: Ja i Ojciec Niebieski jedno jesteśmy. I wtedy Żydzi wzięli za kamienie. Znaczy to, że uznali Chrystusa za bluźniercę, który będąc człowiekiem, przypisywał sobie atrybut bóstwa. Ten sam Jezus powiedział do Żydów: Zanim Abraham się stał, Jam jest. Faryzeusze znowu chwycili za kamienie, ażeby Go zamordować jako bluźniercę. Jednoznacznie więc odczytywali wypowiedzi Pana Jezusa.
Przypominamy sobie z pewnością i tę scenę, gdy Jezus już poniżony, uwięziony, pomniejszony w swojej ludzkiej godności, stanął przed sądem żydowskim. Wtedy kapłan żydowski zwrócił się emfatycznie do Chrystusa z pytaniem: Poprzysięgam cię na Boga żywego, czy ty jesteś Chrystusem, Synem Bożym? I wiemy, co Jezus odpowiedział: Tak, tyś powiedział. Na znak protestu wszyscy uczestnicy tego procesu szarpnęli za swoje suknie i rozdarli je na znak oburzenia.
Jezus oświadcza, że był nie tylko człowiekiem, Synem Człowieczym, ale że także był prawdziwym Synem Bożym, był prawdziwym Bogiem.
Kłamał Chrystus? Oszukiwał ludzi? Żył iluzją, złudzeniem? Bo jeżeli Chrystus kłamał, jeżeli oszukiwał, to wtedy nie byłby żadnym wzorem dla ludzkości i człowieka. Wtedy byłby najgorszym, najstraszniejszym człowiekiem - takim, któremu równego nie było pod słońcem - jeżeli uzurpował sobie, będąc człowiekiem, atrybut Syna Bożego, atrybut Bóstwa. Żaden człowiek, który spotkał się z Chrystusem w Ewangelii, nie może o Nim tak powiedzieć. Kto z was dowiedzie mi grzechu? - zapytał swoich wrogów. Odpowiedzią była kłopotliwa cisza. Nikt nie był w stanie dowieść Mu grzechu i nikt nie będzie w stanie tego uczynić. Nikt i nigdy. Pozostaje jedno logiczne wyjście: uznać całego Chrystusa za Tego, za kogo się uważał. Tym bardziej, że składał nie tylko oświadczenia, ale na żądanie tłumu dawał i znaki. Nie bardzo chętnie sięgał po nie, ale ukazywał swoją potęgę, swoje panowanie nad wszystkimi żywiołami, poczynając od Kany Galilejskiej aż po samo wskrzeszenie u stóp Golgoty. Słusznie mówili apostołowie i inni z nimi: Któż jest ten, komu wichry i burze są posłuszne?
Któż jest ten, który budzi nawet lęk, przerażenie, grozę? Rzeczywiście, tam, gdzie Bóg pojawił się ze swoją mocą, tam pojawił się także lęk i groza. Ale była ona zawsze zabsorbowana przez Jego dobre oczy, błogosławiące ręce, przez Jego miłość tryskającą z twarzy i z całej osobowości.
Oczywiście, że nie wszystko jest w Chrystusie jasne. Gdyby wszystko było jasne, nie byłby Bogiem. Jeżeli Nim jest, musi być tajemnica. Cóż to byłby za Bóg, który nie byłby tajemnicą? Bóg, którego bym pojął, przestałby być moim Bogiem. Tajemnica. Ale kto ma dobre oczy, kto ma dobry słuch, otwartą wolę, umysł, ten rozpozna, Kim On był i Kim jest.
Jezus mówi: Kto z Boga jest, słów moich słucha. To znaczy dobra, otwarta, nieuprzedzona wola, także pokora w najlepszym znaczeniu. Kto zajmuje postawę dobrej woli i postawę pokory, ten w Chrystusie dojrzał także Boga: "Pan mój i Bóg mój".
Powstaje jednak pytanie: dlaczego tylu ludzi nie wierzy? Tylu ochrzczonych, tylu znawców Ewangelii i Kościoła? Odpowiedź jest względnie jasna: człowiek złej woli - uprzedzony, zamknięty, noszący w sobie zarozumiałość - ma mętne oczy, źle widzi i wtedy nie dostrzega, nie może dostrzec. Typowi ludzie o złej woli to faryzeusze. Widzieli Jezusa oczyma fizycznymi, ale nie widzieli Go oczyma duszy. Widzieli i nie widzieli. Słyszeli, a nie słyszeli. Wszystko tłumaczyli na opak. Gdy w polemice Pan Jezus przycisnął ich do muru, powiedzieli: "Belzebuba masz!". Czyli masz szatana, jesteś opętany. A gdy Jezus przyciskał swoimi słowami jeszcze bardziej, chwycili za kamienie. Zła wola nie chce się poddać, nie chce przyjąć prawdy, która wymaga. Nie chce przyjąć i osoby, która się jej nie podoba. To chyba jest sedno tajemnicy. Ta postawa złej woli, a w ślad za tym i niewiary, powoduje także niewątpliwie lęk przed konsekwencjami, jakie płyną z przyjęcia całego Chrystusa.
Jaki lęk? Jakie konsekwencje?
Jeżeli Chrystus jest Bogiem, to wtedy jak w prostym równaniu matematycznym, jak w prostej tabliczce mnożenia, nauka Jego jest nieomylna. Cokolwiek powiedział, to jest prawda, choćby była dla mnie bardzo niejasna, gorsząca. Jeżeli On powiedział - to jest prawda!
Jeżeli Chrystus był także prawdziwym Bogiem, to Jego zasady etyczne, Jego dyrektywy były i są słuszne i obowiązujące. Wtedy właściwie bez dyskusji winno się je przyjmować. To jest jasne. Instytucja ustanowiona przez Niego, Kościół, ma charakter Boski. I wtedy tę instytucję trzeba przyjąć jako dar, a to zobowiązuje. I właśnie lęk przed tymi zobowiązaniami wywołuje u człowieka postawy najeżenia się, negacji i złej woli.
Na ogół mówimy, że jesteśmy wierzący, że wierzymy w Jezusa Chrystusa.
Jaka jest nasza wiara w Chrystusa?
Przytoczyłem wcześniej zdanie Daga Hammarskjölda, że "wiara są to zaślubiny człowieka z Bogiem". To nie tylko akt intelektu. To zaślubiny całego człowieka z Bogiem. Wiara w Chrystusa to zaślubiny człowieka z całym Chrystusem.
Jak te zaślubiny wyglądają?
Kim jest dla mnie Chrystus?
Czy jest On dla mnie Bogiem?
Czy jest autorytetem dla mnie?
Czy dla mnie Chrystus jest Samoistną Wszechpotęgą?
Czy dla mnie Chrystus jest także Ojcem, Miłością i Bratem?
Bo to wszystko On!
Jesteśmy skłonni Go pomniejszać, skarlić. Może i do tego przyczyniają się nawet niektóre pieśni i nabożeństwa. Słyszymy takie słowa: "Jezusek", "Baranek Boży", "słodki Jezu". Wytwarzamy wtedy pojęcie, że Chrystus to Bóg żebraków, to cierpiętnik. Wtedy nam Mickiewicz powie: Uważajcie, Chrystus nie jest tylko Bogiem żebraków. Owszem, jest Barankiem Bożym, ale jest przede wszystkim Potęgą, Potęgą straszliwą. Jest Barankiem Bożym podejmującym ofiarę, ale jest także i Tytanem, który zwarł się ze złą wolą faryzeuszów i druzgotał ich swoim słowem, miażdżył ich swoim autorytetem. Był walczący i zwycięski. Takim On był!
A może On się rozwiewa w jakiejś mgle? Może się staje dla nas czasami powietrzem, pojęciem albo problemem?
Warto się nad tym zastanowić. I wtedy zapytajmy: czy staramy się poznawać Chrystusa? Bo inaczej nie będziemy Go kochać. Możemy kochać to, co znamy. Kochać możemy tylko wartość, a wartość musimy poznać.
Poznawanie Chrystusa
Czy czytamy Ewangelię, a jeżeli czytamy - to jak?
Moi drodzy, mam dzisiaj książkę francuskiego pisarza Quoista "Niezwykły dialog", w której autor na ten temat wypowiada szereg znamiennych zdań. Pisze: Jeżeli podchodzisz do Ewangelii najpierw jak uczony, historyk, działacz; jeżeli szukasz przede wszystkim wrażeń, idei, przepisów religijnych, zasad moralnych - mylisz się i bardzo szybko zniechęcisz. Jesteś podobny do chrześcijanina, który patrzyłby na cyborium i szczegółowo je oglądał, zapominając o hostii. Jeżeli czytasz Ewangelię jak zwykłą książkę, znajdziesz w niej zwyczajne myśli i przepisy. Jeżeli tak jak dzieło dyktowane przez Ducha Świętego, jej słowa staną się w tobie i w twoim życiu zasiewem wieczności. Jeżeli chcesz prawdziwie korzystać z Ewangelii, musisz się do niej zbliżać z religijną czcią i bezinteresownie, żeby słuchać i widzieć, kontemplować Jezusa Chrystusa żywego, który zwraca się dzisiaj do ciebie przez swoje życie i słowa.
Wspomniałem Daga Hammarskjölda, znanego nam wszystkim znakomitego dyplomatę, działacza, uważanego za sceptyka, a może ateistę. Nastąpiła katastrofa, w jego ubraniu znaleziono starą książeczkę "O naśladowaniu Chrystusa" Tomasza a'Kempis. Potem znaleziono jego notatnik, który wydano w Polsce pod tytułem "Drogowskazy". Czytam ten notatnik raz, drugi, trzeci... To jest książka, której do dna przeczytać nie można, tak jak do dna nie można przeczytać Ewangelii, chociaż oczywiście o porównaniu mowy być nie może. I muszę przyznać, że zazdroszczę Hammarskjöldowi tego, że wszystkie jego myśli, postawy, oceny są przeniknięte Ewangelią. Trudno czasem odróżnić, gdzie kończy się jego własna myśl, a zaczyna się tekst Ewangelii. Dowiedzieliśmy się ze zdumieniem, że Hammarskjöld czytał ją codziennie.
Tak jak rosyjski pisarz Dymitr Mereżkowski, który w jednej ze swoich książek pt. "Jezus nieznany" napisał: Czytam ją co dzień przy świetle słońca i przy świetle lampy. Czytam ją w radości i smutku, czytam zdrowy i w chorobie, czytam ją zawsze i do końca przeczytać nie mogę. Wciąż coś nowego odkrywam - jak niebo nocą: im dłużej patrzeć, tym więcej gwiazd.
Moi przyjaciele, my, chrześcijanie, czy tak podchodzimy do Chrystusa?
Czy żyjemy Chrystusem, czy przeżywamy Go?
Czy Chrystus jest obecny w naszych myślach, słowach, ocenach, w naszym postępowaniu?
Boże, czasami przerażenie ogarnia, gdy stykamy się ze sobą my, chrześcijanie. Nawet do kościoła chodzą, nawet się spowiadają, ale w ich ocenach, planach, zamiarach zgoła nie widać Chrystusa. Zupełnie inne zasady etyczne, oceny, kryteria, wszystko inne! Pytam, Boże, gdzież tu chrześcijanie, gdzie tu Chrystus, choć szczypta Ewangelii? Skontrolujmy siebie.
I gdy jest mowa o Chrystusie, nie można pominąć drogiej Jemu instytucji - Kościoła. Choć kilka pytań.
Czym jest dla mnie Kościół?
My, chrześcijanie, wiemy, że Kościół założył Chrystus. A może dla mnie to organizacja? Może tylko instytucja społeczno-prawna? To byłoby źle. Kościół to żywy organizm. Owszem, to w jakiejś mierze i organizacja. I chrześcijanie powinni pamiętać, że ten organizm nazywa się Ciało Mistyczne Chrystusa. A więc w nim żyje Chrystus, który jest jego istotą, jest Jego głową.
Jakiż mój stosunek do tego Chrystusa w Kościele?
Karmiono nas specyficzną strawą, specjalnymi sądami o Kościele. Zebrano z przestrzeni około 2000 lat historii Kościoła najbardziej ciemne barwy. A tych nie brakowało, przyznajmy, bo ludzie w Kościele są grzeszni, tylko Chrystus jest bezgrzeszny. Wierni, bez względu na jakim szczeblu hierarchii znajdują się, są grzeszni, włącznie ze zwierzchnikiem Kościoła. Można więc na przestrzeni dwudziestu wieków nazbierać ciemnych barw, można je zagęścić i powiedzieć bezkrytycznym dzieciom, a nawet dorastającym: Wam mówiono, że Kościół świeci - patrzcie, jaki brudny. Jeżeli jesteśmy krytyczni w stosunku do Kościoła, to i bądźmy krytyczni w stosunku do takich sądów. Byśmy nie upodobnili się do dzieciaka, któremu pokazano Słońce i zapytano: Widzisz plamy na Słońcu? - Widzę. - A mówiono ci, że Słońce świeci. Tak, są plamy na Słońcu, lecz one zgoła nie przeszkadzają, żeby Słońce świeciło, żeby budziło życie. Kościół na stronie ludzkiej miał plamy i niemało ich miał, ale świecił i był czymś więcej niż latarnią wśród nawałnic i burz.
Dzisiaj słyszymy, że Kościół przeżywa kryzys. Bez wątpienia coś z tego jest. Po soborze, po pogłębieniu pewnych prawd, po lepszym poznaniu człowieka i świata, powstały niepokoje, fermenty. Ale to kryzys wzrostu, który jak wiosenny wiatr, jak burza przechodzi przez życie ludzkie, przez Kościół i oczyszcza go. Zrywa suche liście i łamie zbutwiałe konary, ażeby wyjść jeszcze raz odrodzony, odświeżony. Jest to niewątpliwie wiosna Kościoła.
Kościół, o którym mówiono, że jest zmurszałą budowlą, która zaraz upadnie, na naszych oczach przeżywa renesans swojego autorytetu moralnego, myśli, przebudowy wewnętrznej. Jest to niepokój wzrostu, odmładzania się. Nie bójmy się o Kościół. Przeszedł straszne burze w przeszłości i wyszedł cało, bo Chrystus zapewnił mu trwałość: Ty jesteś opoka, a na tej opoce zbuduję mój Kościół, a bramy piekielne nie przemogą go. I nie przemogły, ale wierni mogą ponieść szwank w czasie niepokoju, jeżeli wyjdą z tej łodzi na burzliwym oceanie.
Moi drodzy, w Kościele nie tylko żyje Chrystus, ale jak powiedzieliśmy, On jest istotą Kościoła, wszędzie w nim się przejawia i wszędzie działa: w Słowie Bożym, we Mszy św., w konfesjonale...
Czy tak widziałeś Kościół?
Czy nie mówiłeś o Kościele: "oni", będąc sam chrześcijaninem?
Czy czasami nie krytykowałeś zwierzchników Kościoła jako cały Kościół?
Czy nie utożsamiałeś Kościoła z klerem wtedy, kiedy wszyscy powinni już wiedzieć, że Kościół to lud Boży?
Długi byłby ten rachunek sumienia. Oszczędzimy go.
Na zakończenie odczytam parę myśli z Quista. Francuski autor pisze: Masz trudności w wierze? Jakie? Intelektualne? Nie bij się z myślami, spotkaj Jezusa Chrystusa. Następnie spokojniej i skuteczniej zastanowisz się w Jego świetle. Trudności w związku z Kościołem? Nie rozbijaj się o chorągwie, świece, sutanny, o przestrogi i (o ten czy inny styl liturgiczny) biegnij do Chrystusa! Pan obecny w Ewangelii, w Eucharystii wytłumaczy ci, że jest tym samym Panem obecnym w Kościele. Trudności moralne? Przyjdź do Chrystusa, On Ci pomoże i przebaczy w Sakramencie Pokuty. Wzrok wiary odzyska swą jasność. Bo jeżeli chcesz widzieć jasno, musisz przetrzeć okulary. Jeżeli chcesz widzieć daleko, musisz opuścić siebie. Bądź spokojny, tylko dąż do wiary dojrzałej. Zostaw infantylne pojęcia. Zostaw antropomorfizmy. Zostaw boga karła. Ujrzyj przynajmniej brzeg oceanu nieskończoności prawdziwego Boga.
Nauka rekolekcyjna wygłoszona w katedrze wrocławskiej w roku 1969 r.
Rekolekcje zostały w książce: Aleksander Zienkiewicz: Czyste sumienie to znak miłości, Kraków 2000.